11 kwietnia Sejm ma zająć się czterema projektami ustaw umożliwiającymi masowe zabijanie nienarodzonych dzieci zgłoszonymi przez rządzącą koalicję. Chcielibyśmy przedstawić Państwu historię Marysi, która bardzo dobrze ilustruje okrucieństwo aborcyjnego prawa, które obowiązywało do 2020 r.  

- aborcyjne prawo było wyrokiem śmierci dla ponad 1000 dzieci rocznie. Aborcja nigdy nie jest abstrakcyjnym wyborem czy chce się mieć dziecko czy nie ale decyzją o losie konkretnego dziecka, które już żyje i istnieje. Takiego jak Marysia. 

- ofiarami aborcji w większości są dzieci, które mogłyby szczęśliwie żyć przez wiele lat

- wiele diagnoz lekarskich się nie potwierdza lub nie w pełni potwierdza. Wiele wad da się leczyć, ograniczając ich negatywne skutki  

- aborcyjne prawo bardzo negatywnie wpływa na postawy części lekarzy, którzy podpowiadają rodzicom aborcję jako najlepsze rozwiązanie

Te wszystkie problemy powrócą w znacznie gorszym wydaniu jeśli któraś z procedowanych ustaw weszłaby w życia. Zachęcamy do podpisania naszych apeli ze sprzeciwem wobec tych projektów.

NIE DLA ABORCJI NA ŻYCZENIE: https://proelio.pl/petycje/viewpetition/43-nie-dla-przyzwolenia-na-masowe-zabijanie-nienarodz

NIE DLA ABORCJI EUGENICZNEJ: https://proelio.pl/petycje/viewpetition/52-nie-dla-legalizacji-aborcji-eugenicznej-i-zmuszani

Jednocześnie zapraszamy do poznania historii Marysi, spisanej przez jej Mamę Panią Roksanę Lelek. Ta historia to nie tylko świetnie ilustruje rzeczywistość, która stała za aborcyjnym prawem, ale przede wszystkim to przepiękne świadectwo rodzicielskiej Miłości oraz Bożego Miłosierdzia. 

 

Historia Marysi

 

"Nasza córka Marysia przyszła na świat 6 lat temu i wywróciła nasze życie do góry nogami....układając w istocie wszystko tak jak być powinno, na właściwym miejscu. Byliśmy z mężem rok po ślubie gdy zdecydowaliśmy się na dziecko, mąż miał stabilną pracę jako kierowca w niewielkiej firmie, ja niedawno skończyłam studia z fizjoterapii, pracowałam w ośrodku dla osób starszych i przewlekle chorych. Na kredyt kupiliśmy małe mieszkanko i w tym zwyczajnym, spokojnym życiu brakowało nam tylko dziecka. Bardzo się cieszyliśmy z dwóch kresek na teście ciążowym, chociaż nie ukrywam, że miałam jakieś złe przeczucia, nie chciałam jednak się nad tym zastanawiać bo z reguły jestem optymistką.
O chorobie Marysi dowiedzieliśmy się na drugich badaniach prenatalnych. Lekarz wykonujący USG poinformował nas, że płód ma wodogłowie oraz inne wady układu nerwowego i że zaleca przerwanie ciąży. Nie muszę wspominać w jakim szoku i rozpaczy wtedy byliśmy. Pytaliśmy lekarza o możliwości leczenia, słyszeliśmy bowiem o operacjach na płodzie, prosiliśmy wtedy z nadzieją o skierowanie na kwalifikacje do takiego zabiegu. Lekarz bez większych emocji powiedział nam, że to nie ma sensu, a skierowania nam nie da, bo byłoby mu niezręcznie wystawiać skierowanie z kliniki o tak wysokim stopniu referencyjności do innego szpitala. Wychodząc z gabinetu powiedział, żebyśmy decydowali się na aborcję szybko bo zostało nam mało czasu, w którym możemy to zrobić zgodnie z prawem. Świat nam się wtedy zawalił i nie wiedzieliśmy co mamy zrobić. Jednego byliśmy pewni, że nie możemy wrócić do domu bez żadnej nadziei na pomoc. Pojechaliśmy do innego szpitala w innym województwie, przyjęto nas mimo braku skierowania. To był szpital w Bytomiu, w którym wykonuje się inwazyjne operacje na płodzie, głównie operuje się rozszczepy kręgosłupa. Spędziłam razem z córeczką pod sercem na oddziale tydzień, może dwa, dziś już nie pamiętam, ale był to czas badań, oczekiwania, nadziei i strachu. W którąś niedzielę byłam na Mszy Świętej w szpitalnej kaplicy, chociaż Kościół nie był dla mnie wcześniej specjalnie ważny. Po Mszy Świętej z kaplicy zabrałam sobie obrazek przedstawiający Jezusa. Dobrze pamiętam, że to wtedy pierwszy raz zetknęłam się z koronką do Bożego Miłosierdzia, nauczyłam się ją wtedy odmawiać i tak upływał mi czas aż do momentu gdy lekarze zdecydowali co dalej. Nie zakwalifikowałyśmy się do zabiegu, ale wraz z odmową dostałam skierowanie do szpitala w Łodzi gdzie nieinwazyjnie operują wodogłowie w życiu prenatalnym (zakładają specjalne shounty do komór mózgu aby nadmiar płynu z głowy dziecka mógł spływać do wód płodowych i tym samym żeby mózg miał szansę się rozwijać). Kolejnego dnia byliśmy w Łodzi, już na pierwszych badaniach USG okazało się jednak, że wad rozwojowych u Marysi jest więcej, przede wszystkich stwierdzono poważną wadę serca. Lekarz poinformował mnie, że w związku z tym nie kwalifikujemy się do zabiegu, bo może się on okazać terapią uporczywą. Rozpłakałam się i prosiłam lekarza żeby ratował moje dziecko. Chyba mogę śmiało powiedzieć, że ten lekarz ulitował się nade mną widząc moją rozpacz, kazał mi podpisać dokumenty, że zabieg będzie na moją prośbę i odpowiedzialność. Tak zaczęła się walka o nasze dziecko, zanim się urodziła przeszła kilka zabiegów, było jeszcze wiele badań i wizyt u znanych lekarzy, wiele też razy jeszcze usłyszeliśmy słowa, których żaden przyszły rodzic usłyszeć nie powinien. Jeden z bardziej znanych ultranosografistow w Warszawie powiedział nam w czasie badania " dobrze, że to dziewczynka bo chłopcy z wodogłowiem to zazwyczaj debile. Mogliby państwo wcześniej do mnie przyjechać, usunęli byśmy to i zaraz mielibyście normalne dziecko". Wszystkie takie słowa zostają gdzieś w głowie, a może w sercu, ale wszystkie je też dawno wybaczyliśmy. Jednak boli nas to, że wielu lekarzy nie jest tak mocno zaangażowanych w walkę o dziecko gdy jest chore jak w terminację. Tak wielu z nich nie widzi wartości w życiu takiego dziecka, zdaje się im że młodym ludziom, którzy przychodzą po pomoc, chore dziecko przyniesie tylko kłopot, smutek i cierpienie. O jakże się mylą, nie dostrzegając wartości każdego życia. Dziękujemy jednak Bogu za Bożych lekarzy dzięki, którym Marysia jest dziś z nami. Ma już za sobą kilka wygranych bitew, kilka operacji i zabiegów ratujących życie. Jest wspaniała, silna i ma ogromną wolę walki. Jest też bardzo radosna, dużo się śmieje i cieszy się z wielu drobnych rzeczy. Tak jak my, odkąd ją mamy. Gdy Marysia się urodziła spędziła jeszcze 5 miesięcy na oddziale intensywnej terapii, a ja mieszkałam w szpitalu razem z nią, nie zostawiając ja nawet ja jeden dzień. Mąż przyjeżdżał do nas w weekendy. To był straszy i piękny czas. Czas pełen lęku, strachu, bezradności, zmęczenia ale i czas poszukiwania Boga i sensu cierpienia, czas przewartościowania wielu spraw w życiu, czas owocnej samotności w szpitalnej kaplicy, a zarazem czas poznania wielu wspaniałych ludzi.
To podczas tego pobytu w szpitalu Pan przemieniał mnie co dzień, rosła moja wiara i relacja z Panem Bogiem, stałam się bardziej łagodna, wyrozumiała i pokorna, chociaż wiele jeszcze mi brakuje, jeszcze wiele mam wad i słabości ale dzięki mojej córce uczę się być co dzień lepsza. Bo jak nie kochać bardziej gdy masz obok Jezusa w uśmiechu swojego wyjątkowego dziecka. I tak, jest czasem trudno, są czasem łzy i bezradność, czasem w serce wkrada się żal, ale się z tym żalem się nie bratam, wyrzucam go z serca prosząc Boga o jeszcze więcej wdzięczności, bo jest za co dziękować! Dziękujemy z mężem każdego dnia podczas wspólnej modlitwy wieczorem za dar życia Marysi, za to że wyciągnął dobro z nieszczęścia, że jesteśmy dziś w Jego Kościele, Kościele Jezusa Chrystusa, bo On sam zawołał nas po imieniu, ale też za to co czyni w życiu Marii.
Miałam nadzieję, że Marysia po wyjściu ze szpitala, po zakończonym pilnym leczeniu operacyjnym powoli dojdzie do siebie, że będzie się rozwijała co raz lepiej, że zaskoczy wszystkim swoją niebywałą sprawnością, że wydarzy się cud a my będziemy opowiadać o tych Bożych cudach ludziom na Bożą Chwałę. Nie wydarzył się cud, przynajmniej nie jakiś spektakularny i czasem dopada mnie zwątpienie czy świadectwo życia naszej córki i naszego nawracania jest warte opowiadania, ale gdzieś w głębi serca wiem, że to jest ważne. Przechodziliśmy wiele różnych chwil odkąd Maria jest z nami, początkowo przyjęliśmy myślenie, że Pan Bóg dał nam chorobę dziecka, żeby zmienić nasze życie, żeby nas uratować i zbawić, później mieliśmy długi czas w którym mocno wierzyliśmy, że uzdrowienie jest na wyciągnięcie ręki, a jeśli go nie doświadczamy to tylko dlatego, że nasza wiara jest zbyt mała lub, że jeszcze wciąż na to nie zasługujemy. Dziś po sześciu latach, po sześciu latach nieustannych rekolekcji jesteśmy w miejscu, w którym walczymy o zdrowie i sprawność Marysi zapewniając jej potrzebne leczenie i rehabilitację, ale tez każdego dnia modlimy się z wiarą o jej uzdrowienie. Jesteśmy otwarci na Boże cuda, ale wiemy też, że one mogą się nie wydarzyć, a Bóg i tak z nami będzie. Dziś już wiemy, że Bóg jest dobry, że on nie zesłał nam choroby, że nie chciał poświęcić Marysi życia aby ratować nasze, nie chciał nas też za nic ukarać i wiemy też że na uzdrowienie nie musimy zasługiwać. Pozwalamy sobie dziś już nie szukać na siłę odpowiedzi i rozwiązania, nie zamykamy Pana Boga w żadnych ramach, przyjmujemy dziś, że cierpienie jest tajemnicą, tajemnicą która może będzie przed nami odkryta dopiero w przyszłym życiu. Niezależnie jednak od tego co dzieje się w naszym życiu, z czym nie przychodzi nam się z mierzyć, w każdym smutku ale też w radości, najmniejszych przejawach dobra, które doświadczony jest z nami Pan Bóg. On troszczy się o nas i nasza córkę, okazują swoją miłość, dobroć i wierności, to nas nieustannie zachwyca. Stawia nam też wspaniałych ludzi na drodze, wyjątkowych lekarzy, świetnych terapeutów, troszczy się o naszą codzienność pokazując, że dobro nie jest w odwrocie. Nie potrafimy dziś opisać jak wartościowe jest życie naszego dziecka. Chociaż słyszymy od czasu do czasu różne poglądy dotyczące ratowania życia takiego dziecka jak nasze, słyszymy o kalkulacji zysków, strat, pieniędzy, obciążenia budżetu państwa itd. Wartość życia Marysi nie mieści się jednak w żadnej tabelce, nie da sie zważyć na żadnej wadze tego świata bo tak ogromna jest jego waga. Nie przekonujemy jednak o tym ludzi na siłę, cieszymy się tym co mamy i często w tej naszej radości okazuje się że bywamy świadectwem dla innych ludzi, coraz częściej słyszymy, że mamy w sobie niespotykaną radość mimo choroby dziecka, a nawet, że wnosimy pokój i światło. Tego dzisiaj chcemy, nieść radość i światło Chrystusa tam gdzie On nas pośle bo mnóstwo nam tej radości dał.
Piszę to w niedzielę Miłosierdzia Bożego, dziękując za Jego Miłosierdzie każdego dnia względem nas. Po dzisiejszej Mszy Świętej podejmiemy też z mężem kolejną duchową adopcje decka poczętego zagrożonego aborcją. Bo wiemy jak niewysłowioną wartość ma KAŻDE ludzkie życie  "

Roksana Lelek